poniedziałek, 31 października 2016

Od Anabelli

Ci, którzy potrafią postępować niekonwencjonalnie, są nieskończeni niczym niebo i ziemia, niewyczerpani niczym wielkie rzeki. Gdy nadchodzi ich koniec, zaczynają się znowu, jak dni i miesiące. Umierają i rodzą się na nowo, niczym cztery pory roku.

Stałam na balkonie, oparta o chropowatą ścianę, wypalając papierosa. Gdzież on, na wszystkie kręgi piekieł, się podziewa? Czyżby wracając do domu, zahaczył o jakiś klub nocny? Nie mam nic przeciwko rozrywkom, jakim oddaje się mój brat, ale za żadne skarby świata nie mogę dopuścić do tego, żeby zawalił pracę. Jest on moim jedynym oparciem i głównym środkiem dochodów, a jakoś nie odpowiada mi perspektywa mieszkania w ciasnym, obmierzłym bloku. Trzeba doprowadzić go do porządku, jutro ma zaplanowaną operację z samym doktorem Walkerem, bardzo apodyktycznym zresztą. Starcie tytanów, można powiedzieć. A ja jako osobista jego sekretarka i prawa ręka muszę dopilnować, żeby trafił do domu... w miarę trzeźwy. Zgasiłam peta, zabrałam kluczyki i wyszłam z domu. Jednak ten motor to był dobry pomysł, nawet bardzo dobry. Jako pierwsze miejsce sprawdzę klub nocny na naszej Dzielnicy, jest tam dość częstym gościem. W sumie nie dziwę mu się, panienki całkiem-całkiem. Założyłam kask, odpaliłam silnik i ruszyłam przed siebie. Budynek nie przykuwał zbytniej uwagi, teoretycznie rzecz biorąc to wątpię, aby cokolwiek jeszcze zdołało mnie zachwycić. Byłam już w zbyt wielu pięknym miejscach i widziałam już zbyt wiele urodziwych rzeczy.
- Przepraszam, ale wstęp mają tylko mężczyźni. - zagrodził mi drogę portier.
- Naprawdę? - ułożyłam usta w dzióbek. - Szkoda dla pana.
- Co ma pani na myśli? - złapał haczyk, punkt dla mnie.
 Wyciągnęłam z torebki zwitek banknotów, a mężczyźnie oczy niemalże wyszły z orbit.
- To jak? - uśmiechnęłam się uroczo. - Dogadamy się?
- Nic się tu nie wydarzyło... - zabrał pieniądze, rozglądając się nerwowo.
- Oczywiście. - cmoknęłam zadowolona.
Często bywam w tym miejscu, bo Valdemar systematycznie się gdzieś zapodziewa. Najczęściej w jakimś klubie, przy barze, z długonogą dziewczyną na kolanach. Rozejrzałam się po całej sali, ale ani śladu po moim bracie. Zamiast szukać igły w stogu siana, postanowiłam rozpytać kilka osób, czy przypadkiem go nie widzieli. Podeszłam do mężczyzny, który właśnie wychylał kieliszek wódki:
- Przepraszam Pana bardzo. - usiadłam koło niego. - Nie widział Pan może czterdziestoletniego mężczyzny o charakterystycznej fryzurze?
-  Może tak, może nie. - uśmiechnął się szelmowsko. - A co? Zgubiłaś swojego faceta?
- Mamusia nie nauczyła, że nie wolno wtykać nosa w nieswoje sprawy? - oparłam się łokciem o blat lady.  - To już nie pański interes.

(Jakiś Pan?)

Od Christiana CD Alie

- Gdzie ja kur.wa jestem? - pytałem sam siebie siedząc w samochodzie. Westchnąłem i wyszedłem z niego, przechadzałem się przez jakąś dzielnicę szukając kogoś kto wyglądał normalnie. Zacisnąłem szczękę coraz bardziej wkur.iony. Usłyszałem szczekanie psa, odwróciłem się i ujrzałem pędzące w moją stronę zwierzę, było całe brudne oraz wyszczekane. Za nią biegła jakaś dziewczyna, pierwsza normalna. Stałem nie wzruszony widokiem biegnącego psa w moim kierunku. Gdy był blisko mnie odsunąłem się lekko i złapałem za jej obroże, niedługo potem przybiegła lekko zmachana dziewczyna. Zabrałem jej smycz i przypiąłem suczkę, pogłaskałem psa i podrapałem za uchem, po chwili oddałem psa właścicielce.
- Pilnuj jej, innemu człowiekowi mogłaby zrobić krzywdę - powiedziałem.
- Jak to zrobiłeś? - zapytała niepewnie.
- Znam się na psach i walce, mam też dobry refleks niestety nie orientacje w terenie i dosłownie nie wiem gdzie jestem - odpowiedziałem zły na siebie, że się zgubiłem. Dziewczyna skupiła się pod wpływem mojego tonu, a ja złagodniałem.
- Śpieszę się, mam walk... spotkanie - powiedziałem, a ona zmarszczyła brwi.
- No cóż... mogę pomóc - rzekła i wytłumaczyła mi gdzie jestem i jak wyjechać z tego zadupia.
- Dzięki księżniczko, jestem winny Ci kawę - powiedziałem i mrugnąłem do niej, a ta zarumieniła się, zasłoniła policzki włosami, które po chwili zgarnąłem i założyłem za ucho.
- Nie kryj się z czymś co sprawia, że chłopak się zakochuje, nie wiesz czy może właśnie, któryś się w tobie nie zakochał, może ja, może tamten, który właśnie idzie w naszym kierunku. Nigdy nie zasłaniaj rumieńców księżniczko. Nigdy, a ja Cię jeszcze kiedyś spotkam - szepnąłem jej do ucha i wsiadłem do samochodu, odjechałem.

Alie?

niedziela, 30 października 2016

Od Valdemara

Cały dzisiejszy poranek spędziłem na operacji, a dokładniej przeszczepieniu serca jednemu z pacjentów mojej własnej kliniki. Wszystko obyło się bez komplikacji, a więc zaoszczędziłem przy tym trochę czasu. A czas to pieniądz. Narzuciłem fartuch na ramiona i opuściłem blok operacyjny, z nieskrywanym zadowoleniem malującym się na mojej twarzy. Postanowiłem, że tak dobrze rozpoczęty dzień musi zakończyć się równie wspaniale. I nikt nie zdoła przyćmić mojego blasku. Nawet nie da rady tego profesor Humpbert, z którym dzisiaj umówione mam spotkanie. Widocznie musi to być coś pilnego, skoro sam we własnej osobie inicjuje kongres.  Zerknąłem na zegarek, który wybijał właśnie 13:45 Nieśpiesznie udałem się do swojego gabinetu, skąd zabrałem skórzaną teczkę i ważne dokumenty. Wsiadłem w Lamborghini i ruszyłem przed siebie, starając się nie łamać jakiegokolwiek przepisu. W końcu skończy się na tym, że zabiorą mi prawo jazdy, a bez środka transportu nie mógłbym przeżyć. Podjechałem pod szpital, mając nadzieję, że uda mi się spotkać pod drodze Anę. Dziewczyna, jak na zawołanie, od razu rozpoznała mój samochód i podbiegła, stukając w okno. Uchyliłem szybę, przenosząc swoje spojrzenie na jej drobną twarzyczkę:
- Wskakuj, słońce. - puściłem jej oczko. - Jedziemy.
- Valdek, nie mogę teraz, naprawdę.. - wywróciła oczyma. - Mam dyżur i lada moment zapewne wpłynie kolejne wezwanie...
- Trudno, jakoś będą musieli poradzić sobie bez takiej perełki. Nie mamy czasu, wsiadaj.
- Ale..
- Bez żadnego ale. - uciąłem szorstkim tonem. - A o nieobecność nie musisz się martwić, wszystko już załatwiłem.
- Tak jak ostatnim razem..? - warknęła.
- Skądże znowu! Tym razem wszystko jest na piśmie.
- Z pewnością.. - westchnęła, zajmując miejsce pasażera. - Dokąd jedziemy?
- Do domu, musisz się jakoś porządnie ubrać.
- Przepraszam bardzo, czy ty mi coś sugerujesz?! - teatralnie skrzyżowała ręce na piersi.
- Gdzieżbym śmiał, aczkolwiek przyznaj, wytarte dżinsy i luźna bluza nie są najlepszym wyjściem na ekskluzywną kolację?
- W równie ekskluzywnej restauracji? - pokręciła głową rozbawiona.
- Otóż to, skarbie. - uśmiechnąłem się uroczo. (...)
Siedzimy przy stoliku i rozmawiamy już od dłuższego czasu, właściwie to Ana z Profesorem powadzą jakże namiętną konwersację, a mnie w udziale przypadły głupie uśmieszki. Role odwróciły się o sto osiemdziesiąt stopni, gdyż to ja miałem grać pierwsze skrzypce, a zostałem zgaszony przez własną siostrę. Było nie czynić z niej mniejszego, damskiego pierwowzoru mnie samego. Teraz są tego efekty.
- Przepraszam na moment. - zapiąłem guzik od marynarki i powoli opuściłem salę, wchodząc do windy. Wcisnąłem dwunasty numer i w mgnieniu oka znalazłem się na najwyższym piętrze budynku. Wyjąłem z kieszeni spodni telefon komórkowy i zacząłem pisać wiadomość do Any. Humpbert to stary, ale jakże szczwany pryk. Z pewnością nabrałby podejrzeń, gdybym wyszedł z Ravenbell. Lepiej dmuchać na zimne, co nie zmienia faktu, iż pilnie muszę skontaktować się z moją towarzyszką. Jak tak dalej pójdzie, mężczyzna nadal będzie grał na zwłokę i czarował moją siostrę, a wówczas nie wyniesiemy żadnych korzyści. Czas przejąć dowodzenie. Już miałem wrócić, kiedy usłyszałem przejmujący i mrożący krew w żyłach wrzask, odbijający się echem od ścian. Bez większego namysłu podążyłem za krzykiem, który doprowadził mnie do otwartego na oścież okna, a w nim drżącej dziewczyny uporczywie wpatrującej się w dół. Zaszedłem ją od tyłu i objąłem w talii, czym wywołałem niepohamowany wybuch złości i oburzenia.
- Nie warto skakać. - patrząc w jej tęczówki, uśmiechnąłem się serdecznie.
- A kto powiedział ci, że chcę skakać, pacanie?!
- Auć. To ja ci życie ratuję, a ty tak mi się odwdzięczasz? - pokręciłem głową z iskierką rozbawienia w oku.

(Jakaś panna?)

Od Alie


Padnięta i cała obolała wracam do domu. Nawet w tym momencie nie mogę dać sobie trochę „luzu” i iść nie odwracając się za siebie. Ależ byłam głupia kupując to mieszkanie na tej ulicy. Nie skapnęłam się czemu było takie tanie, a właściciel chciał je jak najszybciej sprzedać. Wtedy myślałam, że mam farta lecz teraz wiem, że to pech. Z chęcią wyprowadziłabym się stamtąd gdybym miała na to pieniądze. Niestety całe moje oszczędności poszło w tę piekielną ulicę. Jedyny plus tego był to że jest naprawdę ładne i ma antywłamaniowe drzwi i silne okna. Mieszkam na parterze więc co chwile ktoś w nie się dobija. Ja jak to ja za każdym razem gdy mam otworzyć drzwi to robię to z załadowaną wiatrówką. Gdy wchodzę do mieszkania oddycham z ulgą. Niestety nie na długo ponieważ muszę wyjść z Mają. Przebieram się w luźne ciuchy i buty do biegania. Zapinam suczce smycz i wychodzimy. Naszą ulicę jak zwykle przebiegamy i kierujemy się do parku dwie ulice dalej. Puszczam Maję i pozwalam jej swobodnie biegać. Po krótkim czasie nurkuje w jeziorze bawiąc się patykiem. Nagle podrywa głowę i zaczyna biec w nieznanym mi kierunku. Biegnąc za nią i krzycząc widzę jak zmierza w stronę jakiegoś mężczyzny. Ona cała brudna i mokra.... Przecież zaraz go staranuje!
Ktoś