wtorek, 15 listopada 2016

Od Ivy do Tae

Wracałam z porannego treningu na basenie trochę dłuższą drogą. W domu i tak nie mam nic ciekawego do roboty. W słuchawkach głośno bębniła mi piosenka, w której rytm się poruszałam, gdy chłodny wiatr muskał moje rozgrzane policzki i rozwiewał pojedyncze pasma włosów, które nieposłusznie latały wokół mojej twarzy. Zatrzymałam się na chwilę, chłonąc piękny widok zza barierki. Przede mną rozciągała się piękna panorama miasta: wysokie wieże kościelne, ceglane kamienice, gdzieniegdzie wychyla się wyższe drzewo lub metalowy słup. Brzmi ponuro? Otóż dodajmy do tego słoneczne promienie, kolorowe kwiaty i wywieszone na balkonach pranie. To trzeba po prostu zobaczyć.
Spoglądając tak zza wiaduktu autostrady zobaczyłam chłopaka z kapturem, szwędającego się tu i tam. Chyba bez celu. Zeszłam szybko po schodach i znalazłam się praktycznie obok niego. Wyglądał na smutnego. Nie wiem, jakim desperatem trzeba być, żeby mimo złego humoru włóczyć się autostradą, między szumiącymi samochodami i ciężkim odorem spalin.
-Co tu robisz? –spytałam przekrzykując hałas wokół nas. Chłopak tylko popatrzył na mnie z wyższością i bez słowa wyminął. Złapałam go za rękaw.
-Puść. –napotkana z jego strony szorstkość odrobine zbiła mnie z tropu. Puściłam jego bluzę ale postanowiłam iść z nim. Nic nie mówiłam. Tylko szłam obok niego. Nie wydawał się tym faktem uradowany ale też nie zaprzeczył mojemu zachowaniu.
-To powiesz mi co tu robisz? –odzywam się po chwili wędrówki. Zakapturzony zatrzymał się i zlustrował, jakby oceniając czy jestem warta jego słów, po czym odezwał się cicho.
Tae?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz